Nie będę owijał w bawełnę! Od pewnego czasu prezentuję wędkarstwo na poziomie niemal tak niskim jak stan wody w moich rzekach. Ryby niebawem zaczną pogłębiać brzuchami rynny. Proszę Cię więc o deszcz Św. Zenonie z Verony – patronie niewyspanych wariatów obutych w gumiaki – bo dosłownie ryję ryjem po wędkarskim dnie.
A gdy już wlejesz wody w rzeki nasze to nie zapominaj, że Twój szef (szef wszystkich szefów) dał ludziom, a w tym nam – wędkarzom – wolną wolę. Ryby bez Twojej pomocy “z góry” złowimy przy sprzyjających warunkach sobie sami!
A więc i przyczyn klęsk – o których nie sposób nie wspomnieć nim przejdę do meritum sprawy – doszukiwać się powinni wszyscy wyznawcy religii wędkarskiej, nie tyle w pogodowej rozpierdusze (w zjawiskach od nas niezależnych), ale przede wszystkim w sobie samych. Na litość boską! – w końcu to my decydujemy gdzie, na co i jak łowimy!
Przystępuję więc do rachunku sumienia. Czy jednak grzechów żałuję?
Szukałem ryb, które łowić lubię – klenie to taki mój bakcyl – choć ich tam prawa znaleźć o tej porze roku,przy tej pogodzie nie miałem. Mea culpa!
Pomimo braku wyników, brnąłem w to! Krótka, łagodna zima zawiodła mnie na manowce – kleni jak nie było tak nie ma dalej. Myślałem, że ruszą do żarcia woblerów wcześniej. Mea (bardzo wielka) Culpa!
Gdzie się podziały? Bywały co prawda! Bywały dni, że brały – miałem takiego na personal best (jeśli kłamię, ukarz mnie Św. Zenonie połamaniem wędki)! Sukinsyn okazał się lepszy!
Ogólnie niemoc straszna, że aż opadają ręce. Złowię klenia? Kiedy? A może w tym roku wcale? Szczerze: jakoś dziwnie mi to lotto. Chodzę na klenie dalej i dalej… W tym luźnym do porażki podejściu jest COŚ. Dochodzę tym samym do zaskakującego wniosku, że o ile w wędkarstwie sukcesy chcemy odnosić, o tyle nie jest on niezbędny do czerpania z moczenia kija satysfakcji.
Że jak coś robić lubisz to RÓB TO!
Cóż, że nie złapałem króliczka, skoro tak przyjemnie było mi go gonić?
Wędkarstwo to nie tylko wędkowanie – mówiłem o tym nie raz. Zaś wędkowanie nie jest tylko momentem zlowienia ryby. To cały ciąg zdarzeń: od A do Z planowanie zwieńczone wyprawą. Twoje własne, intymne chwilę nad wodą! To sposób na życie, pewien styl bycia – choć to brzmi banalnie. To wygrane… ale i porażki. Dla wielu powody do frustracji.
A możemy (i powinniśmy) przeżywać je zdecydowanie inaczej.
Ja wiem, że nieraz jest ciężko. Że opadają witki, ale pomyślcie tylko: mieszkamy w kraju, w którym często i nie tylko my nie łowimy nic, a są tego naprawdę różne powody. Żyjemy w wiecznym kryzysie wędkarskim (i ekonomicznym ołfkors). Trudno być tu Rexem Huntem!
I wiecie co? Nie przejmuje się tym! Wam też nie radzę! Cieszmy się z małych sukcesów, dążmy do tych wielkich, a porażki przyjmujmy na klatę.
Niech ma Was w swojej opiece Św. Zenon z Verony – patron wszystkich zwędkowanych! Zaczęło padać, ma lać przez tydzień – modlitwy wysłuchane. Szykuję kolejną wyprawę na klenie. Amen!