Mamy prawie wczesną wiosnę. Już niedługo łyńskie klenie staną się możliwe do złowienia! – I tu, szybkie wyjaśnienie dwóch spraw. Otóż łyńskie kluchy niektórzy już teraz skutecznie podchodzą i to na różne metody. Oprócz jednej – tej o której tu mówię: spinningowej. Dlaczego tak się dzieje? – o tym sam jeden kleń tylko wie. Zaś wiosna, ta wczesna – i to już jest ta druga kwestia – to wcale nie okres zaczynający się 21 marca, lecz czas o nieopisanych granicach, na który rokrocznie czekam z utęsknieniem!
Wczesna wiosna
Oj, jak ja czekam na to gdy temperatury zaczynają sprzyjać kleniom w ich pierwszym wędrówkach poza granice zimowisk. Przy czym, będąc nie dość wysokimi i trwając jeszcze nie na tyle długo, by nakłonić je do rozpłynięcia się po typowo wiosennych miejscówkach, zmuszają je do trzymania się mniej więcej tych samych co zimą okolic.
Na tym właśnie bazuję: na pierwszych podrygach ospałych kleni.
Przejawiających się krótkimi okresami większej aktywności późnym popołudniem lub tuż przed zachodem słońca. Następującymi w dni ciepłe, które nastały po nocach też ciepłych (najlepiej w kilkukrotnym cyklu), w trakcie których ryby wychodzą na płytszą wodę.
Tu nie ma żadnej filozofii. Klenie, będące na krótko aktywne i w zasięgu rzutu, dają nam po prostu realne szanse na ich złowienie. Niepomiernie większe niż te okopane w głębinach, zimowe.
I ten właśnie okres zwę wędkarską, wczesną wiosną, uznając go za przyczynek do corocznej przygody ze spinningowymi kleniami z rzeki Łyny.
Wczesnowiosenne klenie z Łyny na spinning – a gdzie ich szukać?
Trafne pytanie!
Rzeczywiście: wybór odpowiedniego łowiska to podstawa podstaw i sukcesów w wędkarstwie. Nie inaczej jest i w tym przypadku.
Tymi najlepszymi teraz miejscami będą nie same zimowiska lecz tychże zimowisk płytsze nieco obrzeża, które bezpośrednio graniczą z odcinkami typowo już wiosennymi. Okolice rozlewisk, ale nie one same. A mówiąc dokładniej: szukajcie w bezpośrednim sąsiedztwie rozlewiska Brąswałd – to tu właśnie klenie zazwyczaj na przedwiośniu najpierw się pokazują.
I to tu je wówczas poławiam.
Jak długo?
Różnie to bywa, ale jest to raczej czas okrutnie krótki. Mnogość zawirowań pogodowych dodatkowo nie sprzyja określeniu jego konkretnych ram czasowych. Dlatego rokrocznie zaliczam kleniowy falstart – bo wolę ten moment aktywnie nad wodą wyczekać niż go przeoczyć. I z tego też samego powodu zawsze nagle, lecz po latach doświadczeń dla mnie już całkowicie spodziewanie, ryby stąd uciekają. Zwąchawszy zbliżającą się naprawdę, prawdziwą wiosnę, rozpływają się po rzece.
I dlatego – z racji trudności wstrzelenia się w odpowiedni czas – wczesnowiosenne klenie z Łyny są trudne, nie przymierzając, jak młodzież z poprawczaka!
Ale póki tu są, łowić je można!
Na co?
Skoro źródła sukcesu upatruję w rozpoczynających się właśnie pierwszych, nieśmiałych ekspedycjach kleni w wierzchnie warstwy wody, to i tam ryb szukam.
Używam więc przynęt płytko i średnio głęboko schodzących, a mój kleniowy arsenał na ten czas, różni się od letniego jedynie tym, że na bok póki co odstawiam smużaki. Warto przy tym baczniej dobrać parametry całej reszty zestawu, który musi te niewielkie i lekkie, naturalnych kolorów imitacje narybku, posyłać na odpowiednio dalekie odległości – tu bowiem Łyna jest naprawdę szeroka.
I może obdarzyć pięknymi rybami.
Choć ja gigantów nie łowię, to wiem że one tu są – bo poławiają je koledzy na te “nieszczęsne”, niepraktykowane przeze mnie, inne niż spinning, metody. Te przyssane do dna, zimowe wciąż w swych zwyczajach przez większą część doby klenie.
Mimo to próbuję. Czasem też czuje się jak czub, gdyż nikt tego tu raczej nie robi.
Ale, wiecie… jest taka jedna choroba: klenioza. Przypadłość dziwna – cierpię na nią i jako chory mam typowe jej objawy: telepie mnie na samą myśl, że klenie biorą, a ja w domu siedzę.
Zdrowym natomiast polecam czekać na prawdziwą wiosnę i pierwsze wielkie, w wykonaniu tych ryb wyżerki.