Łowisko Wersminia – jedni upatrują w nim kawałka Szwecji. Inni dementują: skandynawskie są tam tylko ceny! Osobiście, zamiast serii uniesień, zahaczyłem tam o wędkarskie dno – w dosłownym znaczeniu czyli z całkowitym brakiem brań włącznie (podczas jednej z wypraw). A zatem: czy to Szwecja już?
Kto czytał “Potop” ten wie, że nie wszystko co szwedzkie nam służy. A że choć Wielkopolska padła (i to do Trylogii animozja) to nie wszystko stracone – pomimo że dwa razy spłynąłem z łowiska o kiju to naprawdę nie ośmielę się stwierdzić, że ryb tam nie ma. Do oceny rybności akwenu nie czuję się wciąż upoważniony.
A czemu? Ano dlatego, że to jednak Polska właśnie. Mazury. Wieś Martiany. Wjeżdżamy na łowisko przez bramę – nie zaliczyliście nigdy dwóch zer po rząd? – dojeżdżamy pod chatkę Jurka.
Witam, Panie Jurku! – na starcie otrzymasz upomnienie i wzbogacisz się o cenną wiedzę: “na Pana trzeba mieć wygląd i gadkę”.
Wsadzi jobów jak trzeba, wszystko dla Ciebie zrobi – jak zrezygnujesz z nocki to pozwolenie na dzień następny przesunie. Łódkę swoją prywatną “kopsnie”, dobre miejsca na jeziorze wskaże.
Jurek, Jurek, Jurek. Poczciwy Juruś. Rozmawiasz z nim 20 minut, a jakbyś go całe życie znał.
Łowisko Wersminia – na kwaterze.
Na salonach zarządza Kasia. Mieszkanko bez szczególnych wygód. Ugotować ugotujesz, wykąpać już się nie wykąpiesz, ale weźmiesz prysznic. Przepaloną żarówkę jakby coś Jurek wymieni. Ułożysz na wersalce zmęczone po ciężkiej podróży członki, albo ruszysz “cztery litery” i pójdziesz po to, po co żeś tam przyjechał – prostą ścieżką nad jeziora brzegi.
Koszty
Z przyswojoną wcześniej porcją wiedzy, z portfelem uszczuplonym o koszta noclegu (ceny jego nie pamiętam, ale chyba była przystępna, bo i żebym na nią narzekał tego też w pamięci nie zachowałem) sięgniesz znów do portfela. Koszty stricte wędkarskie rzeczywiście niskie nie są. Pięć dych za nockę, trzy za dzień, za łódkę kolejne trzy ( ale nie od łebka) czyli we dwóch lepiej się wynająć opłaca, a i we trzech można spinningować z pokładu jednej z ok 20 dostępnych kryp. Silne ręce starczą za silnik – jezioro duże nie jest.
I wiesz co? Łódkę warto wziąć. Bez łódki, kolego, nie powędkujesz nawet z brzegu. Lądem dotrzesz co prawda, ale jedynie do kilku kładek leżących od strony ośrodka. Dla mnie to za mało. Dla Ciebie? – sam zdecyduj.
A zatem, kotwica w górę! Płyniemy na łowy!
No. I co teraz o wędkowaniu, a więc o rybach, ma powiedzieć gość, który może nie tyle, że nie złowił nic – bo coś tam z wody wyciągnął – ale było tego bardzo niewiele? No i, niestety, żadnych szczupaków – a o nie przede wszystkich na Wersminii chodzi.
Spróbuję coś wydusić. A więc tak. Zębatych wyciągnąłem (łącznie) zero: na jednej trzygodzinnej i drugiej, całodniowej, wyprawie łajbą po jeziorze – słabo, oj słabo mi to wyszło. Białoryb za to kąsał – w trakcie pewnej nocy.
Łowisko Wersminia i moje ryby
Nocki, która… zakończyła się wraz z nadejściem nocy. Leszcze, płocie, krąpie (jeden połakomił się na kulkę 12mm – szalony) brały od 18 do 21. Trafiliśmy wraz z kolegą na okres naprawdę dobrego żerowania. Rzut za rzutem, branie za braniem i ryba za rybą – tak mijał nam wieczór (ciepły, bo sierpniowy). Tak zaczęła się wędkarska zabawa, zakończona wraz z zachodem słońca lub… spowodowana holem czegoś. Czego? Czegoś potężnego.
Wędka karpiowa trzeszczała, ale nie pękła. Przypon za to strzelił (na zestawie kolegi) i po ptakach (po rybie). W sumie to po rybach, bo po zaciętym boju, woda pogrążyła się w mroku, a sygnalizatory brań zamilkły na dobre…
Do dziś zastanawiamy się cóż to był za zwierz, ale ciągle nie znamy odpowiedzi. Pewni jesteśmy tylko jednego: nie mogła to być ryba mała. I wspominamy ten moment, gdy tylko o Wersminii debatujemy: wrócić tam, czy nie wrócić?
Łowisko Wersminia: warto czy nie warto?
Jedno z moich najlepszych łowisk odkrywałem rok – rok schodziłem z niego o kiju. Jak dobrze, że wtedy miałem w sobie tyle zacięcia: dziś łowię tam przepiękne klenie!
Dlatego, jeżeli pytasz mnie, czy warto jechać na Wersminię – odpowiem następująco.
Naprawdę trudno mi ocenić to jezioro pod względem wędkarskim. Zbyt mało czasu na nim spędziłem. Chociaż… hol grubej ryby, na pierwszej wizycie…
Chociaż, zero brań szczupaka…
Z drugiej strony, wydaje mi się, że o łowisku tym mówi się na tyle dużo, że długo jeszcze będzie na ustach wielu. W świadomości całej rzeszy wędkarzy funkcjonować będzie jeszcze ogromny szmat czasu jako “polska szwecja”. Może nią jest, a może nie – nie wiem tego.
Ale samo to już sprawia, że dla “spokoju wędkarskiej duszy” lepiej chyba tam być – chociaż ten jeden raz w życiu. Żeby potem nie żałować, że się tam nie było – po prostu.
I może, też tak po prostu, warto sprawdzić co w wodach Wersminii piszczy?