Moje wędkarstwo to wciągająca opowieść, a ten wobler to bohater najbardziej w niej tragiczny! Szuka, ciąąągle szuka (swojej wybranki), a gdy już ją znajdzie, ona odchodzi (odpływa raczej) dostając wcześniej całusa (dobra, nie robię tego, ale fajnie to brzmi). Wtedy on do poszukiwań swych wraca. I tak w kółko panie Macieju, to znaczy Panie Andrzeju Lipiński – bo do Pana kieruję te słowa. Odkąd kupiłem woblera “Horn 4” moje wędkarstwo stało się pasmem takich właśnie wydarzeń tragicznych!
Akcja
Akcja jak na Titanicu. Okręt płynie sobie spokojnie, kolebie się na boki, aż tu nagle łupnie go coś z prawej burty i tonie – tak to zazwyczaj bywa, gdy Horn wisi na agrafce.
Wobler Horn 4 Andrzeja Lipińskiego pracuje nieszablonowo i dlatego pracy jego nie chcę jednoznacznie określać (choć sam jego twórca pisze o niej jako o subtelnej pracy X).
Ja natomiast o woblerach tego typu mówię, że są przynętami płynącymi. Dobrze czytacie, nie pomyliłem się. Nie chodzi mi o to, że jest to wobler pływający (chociaż do pływających też się zalicza).
Horn 4 płynie: z nurtem lub pod nurt. Na pełnym luzie. Poddaje się działaniu prądów wodnych, potrafi o mało co się nie wywrócić, ale wraca – zawsze – do swojej pozycji, by ponownie kolebać się: z boku na bok, z boku na bok. W rytmie jaki narzuca mu rzeka, ale też…
Pokaże pazur, gdy wędka szarpnięta szybkim ruchem nadgarstka wymusi na nim migotliwe, prędkie ruchy: raz, raz, raz! Po czym wraca do naturalnego rytmu i płynie dalej.
Ale nie za głęboko…
No właśnie, Panie Andrzeju, czemu Pan ograniczył, skutecznego co prawda i w tej wersji woblera, tylko do modelu pływającego? To tragedia – dla mnie jako wędkarza!
Tonący Horn jest równie skuteczny! Wyrzucony leci dalej, prowadzony schodzi głębiej. I wcale nie teoretyzuję. Dostało mi się parę lat temu kilka takich właśnie sztuk, obarczonych “błędem w produkcji” – tak to producent wówczas wytłumaczył. Po kilku wyjściach nad wodę poprosiłem o jeszcze kilka taki “wadliwych” woblerów.
Usterki zostały jednak naprawione, produkcja wróciła na właściwe tory. Wszystkie moje woblery zabrała z czasem rzeka…
Szkoda, szkoda, szkoda.
Ciągle jednak ich używam. Dlaczego? Bo są łowne!
I to jak! Dały mi całą masę ryb: boleni, szczupaków, okonia – jako przyłowy. I kleni – dla nich właśnie Horna 4 na agrafkę zakładam. Najczęściej w kolorze BL.
Jednak to właśnie opisywana przeze mnie, specyficzna praca woblera sprawiła, że Horn 4 stał się moją przynęta numer 1 na wiosenno letnie kleniska. Polecam ją wszystkim łowiącym na rzece Łynie.
Chapeau bas, Panie Andrzeju!
Trudno jest napisać dobrą, wędkarską opowieść – zwłaszcza gdy chodzi o “kluski”. Czyli, już bez metafor, ciężko złowić dorodnego klenia. Chapeau bas, Panie Andrzeju, za kreację głównego bohatera moich opowieści – czapki z głów za Horna 4!
Jest skurczybyk skuteczny – to też żadna przenośnia.
PS o wersję tonącą jednak bym prosił 🙂