Lubię wrzesień. Dla mnie ten miesiąc to takie wędkarskie „new age”. Wczasowicze zwinęli już swoje manatki i nad wodą robi się zdecydowanie luźniej. Zaś pod powierzchnią jezior – ho ho! – tam dopiero się zmienia. Krótsze dni i chłodniejsze noce to sygnał dla ryb: uwaga! Jesień się zbliża!
I choć minie jeszcze trochę czasu nim „złota polska” nastanie, to białoryb lawiruje już pomiędzy płytką, a głęboką wodą. W ślad za nimi podążają drapieżniki. Przystępując do przedzimowej wyżerki stają się doskonałym celem połowów. A lubią przekąsić – uwierzcie mi – rybkę podaną na haczyku.
Parcie ryb na żarcie to nie wszystko!
Sam wilczy apetyt zębatych nie jest jeszcze gwarancją sukcesu. Trzeba też namierzyć drapieżniki i podać im odpowiednią przynętę – a skoro pływają one sobie tu, tam albo gdzieś indziej, więc nie jest to prostą sprawą. Możliwą jednak jeżeli przygotujemy odpowiedni plan.
Zdecydowanie odradzam stacjonarne „dziadkowe pierdzenie w przybity gwoździem do pomostu stołek” z małym karaskiem na końcu żywcówki. Taka technika skuteczna była latem, kiedy szczupak obżerał się wakacyjnym narybkiem buszującym w trzcinach. We wrześniu żeby połowić na żywca, trzeba być „żywczykiem”.
Musisz być, może nie jak Tommy Lee Jones w “Ściganym”, ale za to bardzo mobilnym piechurem lub przygotowanym do machania więcej wiosłem niż wędą żeglarzem. Ale mówiąc o mobilności, nie chodzi mi tylko o zmienianie miejscówek. To również łowienie na różnych głębokościach, różnej maści żywcami.
Żywców do wyboru do koloru.
Odwieczna zagadka: czy rozmiar ma znaczenie? Nie wiem jak to jest w relacjach damsko-męskich, ale dla szczupaka zdecydowanie ma. Nie wierzę jednak w teorię: duży żywiec = duży szczupak.
Szczupak, ten duży jak i mały, latem z chęcią przekąsi płoteczkę, ale już jesienią lubi poczekać na coś dorodniejszego. Dlaczego tak? Wszystko przez instynkt. To on, gdy temperatury stają się niższe, podpowiada drapieżnikowi, że musi gromadzić zapasy energii na zimę. I że musi jej jak najmniej stracić na polowanie. Zaś tłusty filecik zapewni mu jej dużo większą porcję niż tuszka wzdręgi. Latem natomiast, ten sam instynkt podszeptuje: narybku masz w bród. I co to ta zima, eee? – dodaje.
Wymyśliłem kiedyś takie powiedzenie, że latem szczupak żyje sobie z dnia na dzień, a jesienią przyszłorocznym latem, od którego dzieli go zima stulecia – myślę, że jest w nim sporo racji.
Wrzesień jest natomiast specyficzny. We wrześniu w jeziorze panuje harmider, bo to taki okres przejściowy. Ni to lato, ni to jesień. Dlatego polecam mieć żywców – jeżeli chodzi o ich gabaryty – „do wyboru, do koloru”. Trochę majowych maluchów i kilka listopadowych kabanów.
Osobiście lubię łowić na karasia pospolitego – przez cały rok, ale od września ich „użyteczność” nabiera na sile. I sorry, wszyscy wrażliwi, za to co teraz napiszę, ale są wytrzymałe, a to przyda się przy bardzo dalekich rzutach (lecąca 30 m i wpadająca „na dechę” do wody płoć może okazać się nie do końca „żywcem”). I jako ryby przydenne prą do dna, a to przydaje się, bo czasem głębiej łowić we wrześniu po prostu musimy.
Wrześniowe łowienie na żywca od strony sprzętowej i technicznej.
Powtarzam raz jeszcze, że wielkość ma znaczenie – żywca oczywiście. Jego gabaryty determinują parametry sprzętu, na który łowimy oraz wpływają na niektóre aspekty techniki połowu.
Bez finezji
Łowienie na żywca – tu nie ma miejsca na finezję. Całoroczny standard żywcówki to gruba żyłka, wolframowy bądź stalowy przypon, duża kotwica i ciężki spławik. Od września dochodzi do tego jeszcze najcięższy kaliber wędziska i potężny „młynek”. Karpiówka z kołowrotkiem uzbrojonym w kołowrotek typu „long cast” nie będzie przesadą.
Dlaczego? Bo dwudziestocentymetrowy karaś i trzydziestometrowy rzut to nieunikniona śmierć dla wędki, o której informuje chrupnięcie dochodzące z okolic szczytówki, a o której boleśnie przypomni nam listonosz proszący o uiszczenie sowitej opłaty za nowy kijek, że o kole od roweru – tfu! – że o napiwku nie wspomni!
Duży kołowrotek dopomoże natomiast w dalekich rzutach.
Teoria spalonego szluga
O tym kiedy zaciąć szczupaka, który wziął na żywca, powstało całe multum teorii. Doświadczenie pokazało mi, że typek spod budki z piwem, nie ustępował w tej kwestii mądrością największym osobistościom wędkarskiego świata.
Pamiętam go jako osiedlową osobliwość o twarzy wątpliwego amanta, zerkającego na niedopalonego petka trzymanego w placach. Trzeba zajarać szluga i dopiero zaciąć – uważnie i powoli dobierał swoje słowa.
Gościu, jeśli mnie czytasz, wiedz że jesteś moją muzą!
Zaciąć szczupaka, który wziął na żywca, nie można od razu – no chyba że leci w zarośla, to wtedy wyjścia nie mamy. W każdej innej sytuacji czekamy.
I znów w zależności od tego, jakiego żywca założyliśmy, wydłużamy lub skracamy ten czas. Albo po prostu zajarajmy szluga 😉 Gdybyśmy jeszcze wiedzieli jak duża ryba wzięła… No ale skoro doczekaliśmy się mechanicznych żywców, to może niebawem ktoś wyposaży je w kamerki?
Bazując jednak na dostępnej technologii proponuję uzależnić czas zacięcia od wielkość założonego na hak żywca. Pamiętajmy przy tym, że lepiej zaciąć później niż za wcześnie – musimy dać przecież szczupakowi połknąć rybkę.
Z grubsza to tyle jeżeli chodzi o łowienie na żywca we wrześniu. O to co tak szczególnego jest w tym zwyczajnym niby miesiącu. Aha, jeszcze tylko jedno na koniec!
Od września warto przywiązać szczególną uwagę do kwestii pozyskiwania ryb na przynęty. Im bliżej jesieni, tym trudniej o nie będzie. Odtąd polecam je nęcić.
Będziemy mieli z tego pożytek – i to podwójny. No bo szczupak stołuje się przecież tam gdzie znajduje się jego naturalny pokarm, a więc nęcone przez nas ryby to dla niego stołówka.
I kto wie? Może spośród wielu rybek, które widnieją w menu łowiska, wybierze on tę, którą podaliśmy mu na haczyku?