malutki wędkarz

Weekend nad jeziorem Inulec

Mamy lato! Dzieci doczekały się wakacji, a dorośli rozpoczęli  sezon urlopowy. Wszyscy my – wędkarze – niezależnie od wieku łączymy przyjemne z… przyjemnym: rodzinne wyjazdy nad wodę z wędkowaniem. Stało się tak również w moim przypadku i wraz z rodziną spędziłem wspaniały weekend nad jeziorem Inulec.

Trudno było skupić się na formalnościach meldunkowych kiedy przede mną roztaczał się tak piękny krajobraz. Sympatyczni właściciele gospodarstwa agroturystycznego przywitali nas serdecznie, po czym (upewniwszy się, że niczego nam nie zabraknie) z właściwą dobrym gospodarzom grzecznością powrócili do swoich zajęć.

pomost

Zabrałem się za wnoszenie bagaży.

Robiąc to zerkałem łapczywie w stronę pomostu, wychodzącego na jezioro prosto z naszego podwórka. I co najlepsze w tej całej historii – będącego do dyspozycji tylko dla mnie! Już na starcie musiałem zmienić jednak swój pierwotny plan: najbliższe trzy dni będę wędkował nie na gruntówkę, a na spławik. – Gęsto rosnące grążele pobudziły moją wędkarską wyobraźnię. Gdy taszczyłem ostatnie walizki do pokoju, zrozumiałem też, że upłynie jednak trochę czasu nim zarzucę zestawy. Dziecko, żona i szwagier z synem: w końcu przyjechałem tu na wypoczynek z rodziną. Ochłonąłem. Wędkowanie to tylko dodatek, więc ryby musiały poczekać te kilka godzin.

Czas mijał mi lekko i przyjemnie. Były rozmowy i odpoczynek na trawce. Jednym słowem: lenistwo. W końcu jednak kręcąc się niby to tu, niby to tam, chcąc zrobić to albo tamto,  tak jakoś wyszło (oczywiście całkiem przypadkiem;) ), że wylądowałem na pomoście. Oczywiście z wędką w ręku.

Na tego typu wczasach trudno o ciszę i łatwo o towarzystwo. Nie stanowi to jednak problemu, gdy ciszę zakłóca śmiech maluchów, a towarzyszami są same dzieciaki.

mały wędkarz

dziecko z wiaderkiem

Pomimo tak silnego wsparcia ze strony syna dwie godziny wędkowania przyniosły słabe rezultaty. Ryby nie dopisały, ale za to pogoda jak najbardziej –  i to nie tylko tego jednego dnia. Kajetan dzielnie mi towarzyszył i pożyczył nawet, roztargnionemu tatusiowi, wiaderko. Tak więc te późne popołudnie, jak i cały piątek, zaliczyłem do bardzo udanych.

Nadszedł w końcu wieczór. Dzieci poszły spać, ale że trwał mecz, w lodówce czekało zimne piwo, a w pokoju przed telewizorem szwagier więc.. sorry rybki! Do zobaczenia jutro!

Poranek dnia następnego zacząłem nieco później i inaczej niż to sobie zakładałem.

Syn, o dziwo, nie urządził wszystkim pobudki wraz z pierwszym brzaskiem, a wakacyjny leń, który mnie nawiedził, kazał podrzemać razem z nim. Nie wiem zatem co o godzinie 4 rano porabiały ryby (bo miałem w planie właśnie o tej godzinie iść na kładkę), za to o 12 zaczęły regularnie pojawiać się na wędkach: mojej i chrześniaka.

młody wędkarzdziecko trzyma płotkę

Zameldowały się też te najważniejsze, a więc pierwsze złowione w życiu przez Szymona! – ucznia niepokornego, za to posiadającego ogromne pokłady pozytywnej energii, którą potrafi zarażać ludzi.

Czekało nas jeszcze tego dnia ognisko, a więc zebraliśmy sprzęt i zaraz po tym jak zwróciliśmy złowionym rybom wolność, poszliśmy szykować się do smażenia kiełbasek.

Jutro idę na ryby o 4 rano – oznajmiłem. Zaśmiała się na te słowa żona, bo znając mnie „trochę”, wie co nieco o moich porannych wyjazdach na ryby, które potrafią zmienić się w południowe. Zobaczysz, zobaczysz. – Dojadaliśmy skwierczące kiełbaski, gawędząc wesoło przy ognisku.

Oj zdziwiłaby się, gdyby wtedy nie spała, bo nazajutrz tuż po szybkim śniadaniu ruszyłem na kładkę. Było to przed godziną 4.00 , a więc w czasie najlepszym na podziwianie wschodu słońca z kubkiem świeżo zaparzonej „czarnej z mlekiem” w ręku.

kawa pomost i wędka

Rozsiadłem się wygodnie i oddałem całkowitemu relaksowi. Byłem tylko ja i natura. Weekend nad jeziorem Inulec ? Tego potrzebowałem!

wędkarz łowi ryby z kładki. Weekend nad jeziorem Inulec

Jak się szybko okazało natura bardzo zmienna, bo po dwóch godzinach niebo zakryło się zasłoną chmur. No i znów nie tak mocno doskwierała mi samotność, gdyż o towarzystwo nie było trudno:

pojemnik z rybkami

Ryby brały bardzo dobrze i nie nudziłem się ani przez chwilę. Małe i większe płotki, krąpie i leszcze, które bez ustanku podszarpywały spławikiem, przypomniały mi o tym czym wędkarstwo jest (a o czym chyba zacząłem powoli zapominać): chwilą wyciszenia, a nie szalonym wyścigiem o kolejne rekordy. Wędkowałem i czułem się szczęśliwy – naprawdę.

W końcu zza pleców zaczęły mnie dochodzić odgłosy porannej krzątaniny. Ktoś w kuchni stuknął łyżką o garnek, a gdzieś zapiał kogut. Syn zapłakał, płaczem brzmiącym raczej słodko niż żałośnie, a po chwili z ganka pomachała mi na przywitanie żona, po czym zniknęła za drzwiami – niosąc naszego synka na rękach. Spakowałem sprzęt, wczłapałem się pod niewielką górkę, pokonałem kilka schodków po czym zamknąłem za sobą, te same co oni, drzwi.

Przywitaliśmy się, ostatni raz tego weekendu spędzonego w tak sympatycznym gronie i niesamowitej atmosferze, w miejscu tak uroczym i spokojnym. Do południa leniuchowaliśmy jeszcze na podwórku, gdyż ciepłe powietrze nie wystraszyło się chmur, spomiędzy których często wyglądało słońce. Przyszedł i czas na pakowanie, a potem słowa pożegnania. Z pewnością przyjedziemy tu jeszcze – obiecaliśmy to gospodarzom, którzy machali nam na odjezdne. Wrócimy tu na pewno. – Spojrzałem  na leżące w dole jezioro i nasz samochód wytoczył się przez bramę.

Dodaj komentarz